Od zawsze byłam przeciwna szufladkowaniu pisarzy na miejskich i wiejskich, dlatego też za pierwszym razem, gdy zetknęłam się z nazwiskiem Myśliwskiego, pierwszą myślą, wypływającą niejako wbrew rozsądkowi – bo to przecież laureat Nagrody Nike – była taka, że nie będę czytać książek o tematyce chłopskiej, ponieważ najzwyczajniej w świecie mnie to nie interesuje. Wiedziona jednak pewnym przeczuciem, podsycanym przez pewnego literaturoznawcę, sięgnęłam po powieść „Traktat o łuskaniu fasoli”.

Myśliwski w swoim „Traktacie…” przy okazji prezentacji życia głównego bohatera, wkłada w jego usta pewną filozofię życia, z którą można się zgodzić lub nie, ale na pewno nie można odmówić pisarzowi pewnej mądrości i przenikliwości. Książka staje się niejako studium przypadku i przeznaczenia, w które uwikłana jest najważniejsza osoba w utworze – starszy mężczyzna wykonujący czynność rytualną – łuskanie fasoli. Owe łuskanie w jego młodości miało scalić rodzinę, nauczyć nawiązywania pewnych relacji międzyludzkich. Niestety, sam bohater tak naprawdę nie potrafił zbliżyć się do innych wystarczająco blisko, by stworzyć dłuższą, emocjonalną więź. Stało się to przyczyną rozpadu jego małżeństwa, choć sam bohater szuka przyczyny w swojej niechęci do posiadania potomstwa. Taka postawa – niemożność nawiązania relacji z drugim człowiekiem – może być oznaką nietuzinkowego podejścia do życia, w którym celem jest zupełnie coś innego, niż miłość czy przyjaźń albo oznaczać jakieś zaburzenie psychiczne wynikające z przeżyć z okresu młodości, co jednak nie odejmuje bohaterowi wielkości.

Starzec łuskający fasolę jest bez wątpienia bohaterem, w którym odnalazłam kawałek siebie. Zatem – cała powieść jest lustrem, w którym możemy się przejrzeć. Drogi Czytelniku tej recenzji – jeżeli posiadasz w sobie odrobinę odwagi i nieobca jest ci refleksja nad światem i człowiekiem – sięgnij po „Traktat o łuskaniu fasoli”. Warto.