Jabłka i jabłonie 

Jacek Dukaj napisał Lód z tęsknoty za epicką, wielowątkową fabularną literaturą, książkami do czytania, ale z ambicjami poważnego przekazu. Jak twierdził w Lamencie miłośnika cegieł – głośnym eseju z 2005 r., poprzedzającym napisanie Lodu – na próżno szukał takiego nurtu między Odrą a Bugiem („Czy naprawdę bój o miano największego polskiego powieściopisarza ma się toczyć między Markiem Krajewskim, Katarzyną Grocholą i Andrzejem Sapkowskim?”). Lód był świadomą i konsekwentną realizacją własnych postulatów. Wspominam o Dukaju dlatego, że bliźniaczo podobną drogę refleksji przebył nieco wcześniej Jonathan Franzen. W jego przypadku esej Może śnić? Powód, by pisać powieści w wieku obrazów poprzedził publikację pisanej 10 lat w kompletnej izolacji równie niedzisiejszej z ducha powieści. Oto Korekty: klasyczna rodzinna saga, w której tle pobrzmiewa duch Tomasza Manna i jemu podobnych kronikarzy familijnych katastrof. Opowieść obsesyjnie skoncentrowana na ludziach, ale przecież dość szeroko portretująca swoją epokę. Obejmująca raptem trzy miesiące, a opowiadająca chyba całe życiorysy dwóch pokoleń rodziny Lambertów. 40-letni w tamtym momencie Franzen ustawił się na pozycji kontynuatora starszego o całe pokolenie Johna Updike’a, który w sadze o Harrym „Króliku” Angstromie dokumentował zmiany mentalności i obyczajowości amerykańskiej na przestrzeni bez mała 30 lat. Blisko mu też do wnikliwości psychologicznej Philipa Rotha, a specyficzne wyczucie elementów groteski w dramacie zbliża go do Johna Irvinga. Tyle, że wszyscy oni to pisarze wiekowi: Updike zmarł w 2009 r., w 2016 roku Roth skończy 83 lata, Irving – 74, a pasujący również do tego zestawienia Larry McMurtry (m. in. Czułe słówka) – 80. Rówieśników Franzena nie ciągnie zaś do klasycznej, szerokoekranowej opowieści.

Choć zasadniczy zrąb fabularny Korekt obejmuje jedynie trzy miesiące poprzedzające Boże Narodzenie, to w retrospekcjach opowiedziane jest całe życie bohaterów powieści. A są nimi członkowie rodziny Lambertów – niezależna restauratorka Denise, niespełniony scenarzysta Chip i finansista Gary. I ich rodzice: zmagający się z Parkinsonem stary kolejarz Alfred i mieszczańska do szpiku kości Enid. Opowieść Franzena jest – jak życie – pozbawiona w zasadzie konkretnej intrygi, ale oscyluje wokół marzenia Enid o zebraniu dzieci w swoim domu na „ostatnie rodzinne święta”. Zaproszenie to jest jej obsesją, a także katalizatorem eskalacji wewnątrzrodzinnych napięć w najlepszej tradycji amerykańskiego teatru. Długie sekwencje pozwalają w najdrobniejszych niuansach przyjrzeć się ich relacjom i osobowościom. Szczególnie istotne są tu doświadczenia wyniesione z domu, w którym Alfred rządził twardą ręką, a Enid żyła w małżeńskim chłodzie i poniżeniu. W nieunikniony sposób rzutuje to na dorosłe życie ich trojga dzieci, które – każde na swój sposób – próbuje ułożyć sobie życie w takiej lub innej opozycji do relacji w domu rodzinnym. To właśnie tytułowe „korekty”, poprawki, którymi każde z nich walczy z toksycznym dziedzictwem. Tyle, że te próby oddalenia się jabłek od jabłoni prowadzą przeważnie na manowce.
Źródła życiowego pogmatwania opisane są w rozległych retrospekcjach, które stanowią ostatecznie większość książki. Franzen drobiazgowo, w długich sekwencjach i rozbudowanych introspekcjach, rozpisuje niuanse wzajemnych relacji między Lambertami, jak również detale ich życia emocjonalnego prowadzonego poza rodziną. Niezaprzeczalnym zwycięstwem autora jest fakt, że nawet postacie teoretycznie odpychające, jak despotyczny Albert, z początku irytująca Enid, czy pozornie arogancki Gary, z czasem mają szansę zyskać zrozumienie w oczach czytelnika. Patriarcha rodu wraz z postępującą chorobą popada w pogłębiającą się zależność od innych, co jest smutnym końcem ostatniego pokolenia „self-made-manów”, ludzi pracy, działających w prostych, zrozumiałych czasach. Gary, im bardziej zaciska zęby w kurczowym „keep-smiling”, tym bardziej popada w alkoholizm, a zwichrowany i anarchistyczny Chip paradoksalnie okaże się tym najmocniej ukochanym synem Alfreda, choć to jego ojciec chyba najmocniej doświadczył. W przedstawieniu tego wzajemnego splątania kluczowa jest wielka doza empatii, z jaką autor Wolności traktuje swoich bohaterów. I mogłaby ona prowokować czytelnika do łatwego współczucia, jednak równoważy ją wywodzące się z pisarstwa Irvinga poczucie absurdu istnienia, pewien podszyty ironią dystans, który nawet jeśli nie pozwala okiełznać rzeczywistości, to pozwala ją łatwiej znieść.

Tym bardziej, że czasy, w którym przyszło żyć bohaterom Franzena, są łatwiejsze tylko z pozoru. Wraz z odchodzeniem Alfreda zanika stabilność świata, widoczna choćby w fakcie, że ojciec Lambertów przepracował całe życie w jednej branży, a nawet w jednej firmie. Dla jego dzieci taka sytuacja jest trudna do wyobrażenia. Współczesne czasy naznaczone są finansową płynnością, wymogiem elastyczności i ciągłą zmianą. Kto ma szczęście, ten dorobi się fortuny na jednym pomyśle. Ale na horyzoncie już majaczy światowy kryzys ekonomiczny i nie wiadomo, czy ta prosperity długo potrwa (w istocie amerykańskie poczucie bezpieczeństwa runęło w gruzy wraz z wieżami World Trade Center raptem dwa miesiące po premierze Korekt). Cudownym lekiem na ból istnienia ma być nowo odkryty Aslan – środek, którego nazwa odsyła poprzez lwa z sagi C. S. Lewisa wprost do Zbawiciela). Jest on oczywiście ułudą, ironicznie symbolizującą cudowne recepty na szczęśliwe życie, jakich pełno we współczesnym świecie. A nie da się uciec od cierpienia, poczucia straty, od starości.

Zresztą te najmocniejsze emocjonalnie partie książki związane są właśnie ze starością Alfreda – z dramatem człowieka, który całe życie stał mocno na dwóch nogach, rządził rodziną i rozdawał karty, a który mierzy się z zanikającymi siłami, postępującą niedołężnością, rozkładem osobowości pod wpływem wieku i choroby. Wraz z Alfredem bezpowrotnie odchodzi w przeszłość prostolinijny etos, sięgający korzeniami jeszcze XIX-wiecznych pionierów.
Jonathan Franzen łącząc psychologiczne zagmatwanie relacji rodzinnych z szerszą panoramą współczesnej Ameryki trafił w dziesiątkę, gdyż okazało się, że rzesza Amerykanów odnalazła w bohaterach Korekt własne problemy i dylematy. Zarazem wnikliwość autora i jego oczywisty talent, połączony wielką dozą zrozumienia i zmysłem obserwacji wynosi ponad banalność pozornie nieatrakcyjną materię. I nawet jeśli Korekty nie są powieścią na wskroś wybitną, nie ulega wątpliwości, że to jeden z najbardziej udanych portretów współczesności w literaturze.

(blog autora)