Do Zespołu Domowego Narodowego Czytania dołączył Michał (dzięki któremu DNC codziennie „nadaje”, Michał jest bowiem nieocenionym Webmasterem strony www naszej Biblioteki!).
Mottem tekstu Michała zdecydowanie może być cytat z wiersza Zbigniewa Herberta (z Przesłania Pana Cogito): idź wyprostowany wśród tych co na kolanach (…). I czytaj Brodskiego, a także Herberta, Horacego, Marka Aureliusza… (Rozmyślania Marka Aureliusza to lektura obowiązkowa każdego homo culturalis).
Dzisiaj (i nie tylko dzisiaj) zasiądźmy do Brodskiego, który dzieli się swoją mądrością „poważnie, ale z lekkością; po przyjacielsku, ale nie protekcjonalnie”. Czytajmy!
Ewa
Josif Brodski, Pochwała nudy (On Grief And Reason), przekład Anna Kołyszko, Michał Kłobukowski, wybór i opracowanie Stanisław Barańczak, wstęp Irena Grudzińska-Gross, Kraków, Społeczny Instytut Wydawniczy Znak, 2016
Joseph Brodsky, On Grief and Reason. Essays, New York, Farrar, Straus and Giroux, 1996
Homo culturalis
Josif Brodski (1940-1996), rosyjski poeta i amerykański eseista w jednej osobie, to dla mnie postać szczególna – przewodnik na całe życie. Nieraz łapię się na tym, że codzienne sytuacje komentuję w duchu fragmentami Jego wierszy. Seamus Heaney powiedział, że Brodski był „chodzącą zasadą niezniszczalności” – nie złamało go przecież ani zesłanie na Syberię, ani wygnanie z kraju z jedną tylko walizką i bez znajomości języków obcych. Przeciwnie – stał się jednym z największych stylistów w dwóch językach: ojczystym rosyjskim i drugim – angielskim, jednym z najbardziej szanowanych intelektualistów swojej epoki, wreszcie jednym z najlepiej odbieranych laureatów Literackiej Nagrody Nobla. Ale pomijając sukcesy, a skupiając się na Jego niezłomnej osobowości, niebywałym dystansie do własnego losu, autoironii i radości życia – trzeba stwierdzić, że to dobry wzór i drogowskaz. Zwłaszcza w obliczu nielekkiego doświadczenia izolacji i niepewności, które tak nagle stało się naszym udziałem. Przy okazji pandemia z dnia na dzień przeorganizowała nam życie, wielu skazując na bezczynność, stąd odsuwając chwilowo na bok poetycką twórczość Brodskiego (ale gorąco zachęcając do lektury jego wierszy), chciałbym przybliżyć tom esejów zatytułowany Pochwała nudy.
Zbiór oryginalnie zatytułowany On Grief and Reason (O smutku i rozwadze) to ostatni tom esejów Josifa Brodskiego, opublikowany w listopadzie 1995 r., ledwie dwa miesiące przed śmiercią autora. Polska edycja w roku następnym była już pośmiertna. Wybór dokonany przez Stanisława Barańczaka pomijał 6 z 21 tekstów (w tym esej tytułowy, co pociągnęło za sobą zmianę tytułu całego zbioru), ale nie zmienia to faktu, że publikacja ta jest jedną z najważniejszych pozycji w bibliografii polskich wydań Noblisty. Jednak z indywidualnego punktu widzenia takiego czytelnika jak niżej podpisany, ważność pomieszczonych tu tekstów miała i ma znaczenie marginalne. Przez bezpośredniość tonu, zgoła intymne podejście, wspaniałą swadę i potoczystość stylu (J. M. Coetzee zarzucał Brodskiemu „dowcipkowanie”), i niejako na przekór ich niebywałej erudycji – teksty te wymykają się próbom wtłoczenia w majestatyczne epitety. Esej w wydaniu Brodskiego bardziej przypomina gawędę, a wykład czy przemówienie – przyjacielskie porady.
Nauczyciel
Wyobrażacie sobie mowę do absolwentów liceum zaczynającą się od słów: „Istotną częścią tego, co Państwa czeka w przyszłości, zawładnie nuda”? I dalej: „Nuda, znana pod różnymi pseudonimami – uprzykrzenie, zniechęcenie, znużenie, chandra, melancholia, marazm, apatia, obojętność, otępienie, letarg, ospałość, stupor itd. – to zjawisko złożone, będące nade wszystko wynikiem powtórzenia. Zdawałoby się więc, że najlepszym lekarstwem powinna być ustawiczna pomysłowość i oryginalność. Taką nadzieję mogą żywić tylko ludzie młodzi i wkraczający w życie, tacy jak Państwo. Niestety, życie nie dostarcza takich możliwości, gdyż najważniejszym czynnikiem życia jest właśnie powtórzenie”. Tak właśnie profesor Brodski wprowadzał w dorosłe życie młodzież kończącą college w Dartmouth w 1989 roku. Poważnie, ale z lekkością; po przyjacielsku, ale nie protekcjonalnie. Wbrew pozorom jest to tekst niebywale afirmacyjny, optymistyczny. Wszak Brodski kochał życie we wszystkich jego przejawach, choć spora jego część naznaczona była cierpieniem, samotnością i biedą. Ale jeśli coś uważał za grzech niewybaczalny, to przede wszystkim użalanie się nad sobą. Formułuje to wprost w drugim dydaktycznym tekście zbioru zatytułowanym Mowa na stadionie, którą to wygłosił rok wcześniej do absolwentów Uniwersytetu Michigan, na którym sam Brodski wykładał. Otwiera ją również charakterystyczny dla Brodskiego bon mot: „Życie to gra, która ma wiele reguł, lecz ani jednego sędziego. Nic więc dziwnego, że tak wielu fauluje, tak niewielu wygrywa, tak wielu przegrywa.”, a całość to zwięźle podane sześć porad, jakie wciąż młody duchem 46-letni Noblista uznał za przydatne wskazówki życiowe dla młodego pokolenia. Ich prostota, a jednocześnie pewien charakterystyczny dla Brodskiego odruchowy pryncypializm, podany znów w przyjacielskim, ale pozbawionym kokieterii tonie, czynią z Mowy… lekturę ponadczasową. Cóż, Uniwersytet Michigan do dziś udostępnia tekst tej mowy na swojej stronie internetowej, zaś niżej podpisany, zastrzegając się, że jest tylko skromnym czytelnikiem, uważa, że oba te teksty powinny być lekturą obowiązkową dla wszystkich wkraczających w dorosłość.
Akt wiary
Ale Brodski-wychowawca to tylko jedna z twarzy autora Pochwały nudy. To także żarliwy wyznawca religii, której na imię LITERATURA. Z miłości do niej właśnie zrodził się esej Jak czytać książki – kolejny z najczęściej przywoływanych tekstów Rosjanina. Brodski szuka tu klucza, za pomocą którego można odróżnić dobrą literaturę od miernej; jaki kompas w sobie wypracować, by w oceanie produkcji książkowej („W naszych czasach na jednego czytelnika przypada zbyt wielu pisarzy” – pyszne!) i w gąszczu uwikłanej w rozmaite zależności krytyki literackiej, wyrobić sobie własną wrażliwość na wartościowe słowo. Dodajmy, że poprzeczka u Brodskiego ustawiona jest wysoko, a czynnikiem kształtującym smak literacki jest ostatecznie dla niego obcowanie z „najdoskonalszą formą ludzkiej mowy” – poezją. To w tym tekście pada słynne stwierdzenie: „Najbardziej niezwykła poezja naszego stulecia powstała w języku polskim”, będące ukoronowaniem uwielbienia Brodskiego dla naszych poetów. Warto w tym miejscu wtrącić, że Brodski nauczył się języka polskiego by – jak sam wyznał – móc czytać „Przekrój”. Pokaźna jest też lista naszych poetów przekładanych przezeń na rosyjski: od Słowackiego i Norwida, przez Staffa i Gałczyńskiego, aż po Szymborską, Herberta i Miłosza. I to właśnie Czesława Miłosza uważał za największego z żyjących „kolegów po piórze”.
Wiara Brodskiego w siłę poezji powraca w Liście do prezydenta (Czech – Vaclava Havla), w którym Poeta formułuje tezę o moralnej sile literatury, która jego zdaniem jako jedyna może uchronić świat przed recydywą totalitaryzmów. „Nie ma innego lekarstwa na wulgarność ludzkiego serca jak wątpliwość i dobry smak, które łączą się w dziełach wielkiej literatury”. Trąci to oczywistą utopią, ale jest na swój sposób wyznaniem o rozbrajającej sile. Podobną myśl zawiera – nieujęte niestety w polskim wydaniu- Przemówienie noblowskie, jednak tam myśl ta jest doskonale wyważona, a mowa jest precyzyjnie wzniesioną logiczną konstrukcją, której kulminacją są te słowa: „Nie wzywam bynajmniej do zastąpienia państwa biblioteką – choć myśl ta nawiedzała mnie niejednokrotnie – ale nie wątpię, że gdybyśmy wybierali naszych władców na podstawie ich lektur zamiast programów politycznych, na Ziemi byłoby mniej nieszczęść”. Szkoda, że tekst ten, jeden z fundamentalnych odczytów w kulturze europejskiej ubiegłego wieku, nie znalazł miejsca w polskiej edycji zbioru ani w 1996 r. ani dwadzieścia lat później (można go znaleźć w „Zeszytach Literackich” nr 21/1988 i w zbiorze rozmów Reszty nie trzeba). Innym wyrazem tej wiary w potęgę poezji jest – jak głosi tytuł eseju – Nieskromna propozycja nasycenia poezją amerykańskich domów (w myśl hasła „poezja pod strzechy”). I jakkolwiek by nie oceniać realistyczności pomysłów Brodskiego, nie da się zaprzeczyć, że ta zaciekła ufność w potęgę literatury ma w sobie coś porywającego.
Jedźmy, nikt nie woła
Brodski poświęca też niemało miejsca szeroko pojętym podróżom, jeśli zaliczyć do tej kategorii temat emigracji pisarzy (Stan zwany wygnaniem, czyli wyrwijmy kotwę z dna) i refleksję nad oddaleniem w ogóle (Miasto jak każde i Po podróży, czyli hołd kręgosłupowi). Nie da się nie zauważyć, że nonszalancki dystans wobec problemów pisarza na obczyźnie w wykonaniu kogoś innego zakrawać by mógł na kokieterię – ale nie u Brodskiego. Cierpiętnicza poza jest mu organicznie obca, lekceważenie własnej niedoli jest u niego czymś totalnie naturalnym. A przecież właśnie on miałby prawo zgarbić się pod ciężarem zesłania, opuszczenia, samotności, przymusowej emigracji do kraju kompletnie kulturowo i językowo obcego. Nic z tego – Brodskiego wszystkie te doświadczenia kształtują, wszystko jest materią dla myśli i sztuki – też sztuki życia i sztuki dystansu. „Gdy człowiek wolny ponosi porażkę, to nikogo o to nie wini” – napisze w jednym z tych esejów (a także podobnie ujmie to w jednej z wcześniej omawianych mów). Uwielbienie życia we wszystkich jego przejawach przebija tu z niemal każdego zdania. Jest w tym oczywiście świadomość uciekającego życia, bo poeta był już wówczas chory na serce, po kilku operacjach, i ten oddech śmierci w Pochwale nudy się czuje. Ale niezależnie od tego – kogóż innego byłoby stać na wyznanie, że jednym z fundamentalnych w jego życiu przeżyć były zapierające dech wschody słońca, kiedy (przypomnijmy – straciwszy wszystkich i wszystko poza jedną walizką wraz z zawartością) szedł w pole na syberyjskiej wiosce? Jedynym śladem tęsknoty jest przepiękny esej Łupy wojenne, poświęcony nie tyle wojnie, co dziecinnym skarbom, gromadzonym jeszcze w Petersburgu przez małego Josifa. Ten esej stanowi pomost prowadzący w kierunku zbioru Mniej niż ktoś, którego ważne składowe stanowiły trzy wspomnieniowe teksty o mieście nad Newą: Mniej niż ktoś/Sztuka dystansu, Przewodnik po przemianowanym mieście i W półtora pokoju. Inny pomost stanowiłby tekst On Grief and Reason poświęcony amerykańskiemu poecie Robertowi Frostowi, gdyż w tamtym pierwszym zbiorze znalazło się kilka ważnych opracowań o poetach podziwianych przez Brodskiego, a Frost do nich niewątpliwie należał. Nie bez przyczyny autor Części mowy aż trzykrotnie przywołuje w kluczowych miejscach Frostowski wers: „Najlepsze wyjście wiedzie zawsze na wprost”. Niestety On Grief and Reason to kolejny esej pominięty w obu polskich wydaniach Pochwały nudy.
Dobranoc Marku, lampę zgaś
Jeszcze jedną nicią plecioną w Pochwale nudy jest relacja ze starożytnością, obecna w tekstach W hołdzie Markowi Aureliuszowi i List do Horacego. Tytułowy hołd jest rozważaniem nad Markowym stoicyzmem, przy czym niepozbawionym sardonicznego humoru („ze wszystkich rzymskich cesarzy ma najlepszą prasę”), a karkołomny List… zawiera najbardziej rozbrajające otwarcie jakie spotkałem w eseistyce.
Ten wątek prowokuje do refleksji, że – mimo iż zwyczajowo w polskich analizach podkreśla się związek Brodskiego z Czesławem Miłoszem, do którego faktycznie zbliża go podobieństwo biografii i przyjaźń – to jednak pod względem zainteresowań literackich, a także postawy etycznej nieskończenie bliżej Brodskiemu do Zbigniewa Herberta. Łączy ich fascynacja starożytnością i w ogóle kulturą śródziemnomorską, przebijająca u Rosjanina w wielu esejach (W cieniu Dantego, Ucieczka z Bizancjum, poświęcony Wenecji Znak wodny, wspomniane W hołdzie Markowi Aureliuszowi) i wierszach (Rozwijając Platona, W stylu Horacego, wiersze weneckie i niezliczone inspiracje Antykiem) – i analogicznie u Polaka (wiersz Do Marka Aurelego, eseje z tomu Barbarzyńca w ogrodzie). Ale to podobieństwo sięga znacznie głębiej. Przecież piętnastoletni Josif Aleksandrowicz, który wstał w środku lekcji (a był to 1955 rok w ZSRR!) i nie mogąc opanować narastającego obrzydzenia wobec kłamstw i prymitywizmu propagandy wyszedł ze szkolnej klasy by nigdy już do niej nie powrócić – jest dokładnym wcieleniem w życie Herbertowskiego aktu odmowy z Potęgi smaku. Dla obu poetów odrzucenie ideologii jest aktem moralnym, ale napędzanym nie odwagą, ale podyktowane dyskomfortem estetycznym (Herbert: „to wcale nie wymagało wielkiego charakteru”, Brodski w wywiadach używał identycznych słów i nigdy swojego opuszczenia szkoły nie uwznioślał). Stąd autor Pochwały nudy powie później wprost w mowie noblowskiej, że to estetyka jest matką etyki, a nie odwrotnie – co pokrywa się całkowicie z przekazem wiersza Herberta. I choć stwierdzenie o duchowym braterstwie trącić będzie tanim melodramatyzmem, to i tak ciśnie się na klawiaturę.
Powyższe omówienie to tylko pobieżny przegląd wątków z tego tomu, o którym – podobnie jak o Mniej niż ktoś – lubię myśleć jako o szkatułce, z której wyjmujemy rozmaitości zostawione tam dla nas przez Noblistę. Jest przecież jeszcze choćby Rzadki okaz, niemal gotowy scenariusz filmu szpiegowskiego o radzieckim agencie Kimie Philby, będący jednocześnie szalenie przenikliwą refleksją o niemal całej geopolityce czasu „zimnej wojny”. Lubię czytać te eseje pojedynczo – wtedy łatwiej wychwycić urodę frazy, mnogość refleksji, dygresji, konceptów, żartów. To dzieło erudyty, ale napisane lekko, potoczyście i z wielkimi uczuciami, tak wobec poruszanych tematów, jak i wobec odbiorców. U podstaw tej potrzeby podzielenia się wiedzą oraz refleksją leży, jak mi się wydaje, troska właśnie o odbiorcę, o jego – czyli nasz! – rozwój. O zanurzenie w kulturze, bo właśnie od stopnia zrozumienia otaczającej go kultury zależy jakość intelektualnego i duchowego życia człowieka. A właśnie – jak powiedział w przemówieniu noblowskim – „niezależnie od tego, czy człowiek jest pisarzem, czy czytelnikiem, jego zadanie polega przede wszystkim na tym, by przeżyć swoje własne życie”. Tylko tyle i aż tyle.
PS. Jeden wiersz – napisany przez Brodskiego na własne 40. urodziny – dołączam na zachętę, by sięgnąć po pozostałe:
***
Zastępowałem w klatce dzikie zwierzę,
wypalałem swój wzrok i ksywę gwoździem na ścianie baraku,
grałem w ruletkę, plażowałem na Riwierze,
jadłem obiad z diabli wiedzą kim we fraku,
z wysokości lodowca oglądałem świat polarny,
trzykroć tonąłem, dwakroć mnie skalpel chlastał,
rzuciłem kraj, który mnie wykarmił.
Z tych, co mnie zapomnieli, złożyłoby się miasto.
Włóczyłem się po stepach, gdzie wrzask Hunów brzmi jeszcze w wichrze,
przywdziewałem ubrania pod dyktando kolejnej mody,
siałem żyto, kryłem papą smołową spichrze,
piłem każdy płyn z wyjątkiem suchej wody.
W sny moje wbiła się straży oksydowana źrenica,
chleb wygnania żarłem ze skórką, oczyszczając z okruchów blat;
przyzwalałem strunom głosowym na wszystkie dźwięki prócz wycia –
w końcu przeszedłem na szept. Dziś mam czterdzieści lat.
Co mogę powiedzieć o życiu? Że rzecz to w sumie dość długa.
Tylko nieszczęście budzi we mnie zrozumienie,
ale dopóki ust mi nie zatka gliniana gruda,
będzie się z nich rozlegać tylko dziękczynienie.(tłum. Stanisław Barańczak)
Michał Stanek – Pracownia Digitalizacji, Webmaster