Być mężczyzną, być mężczyzną
Ostatnimi czasy można w Polsce zaobserwować wzrastający popyt odbiorców na literaturę potocznie określaną przymiotnikiem kobieca. Wedle klasycznej zasady ekonomii, tam gdzie pojawia się popyt pojawia się podaż, a chwilę później ten prosty schemat uzupełnia ostatni element, konkurencja. Efektem funkcjonowania tego mechanizmu jest istny urodzaj książek z nurtu szeroko pojętej literatury kobiecej. Przedmiotem tej recenzji nie będzie jednak żadna ze znanych i poczytnych autorek, odwracamy bieguny, będzie to znany i poczytny autor, a dokładniej męski punkt widzenia zawarty w jego ostatniej książce Bornholm, Bornholm.
Hubert Klimko-Dobrzaniecki, bo o nim mowa, może pochwalić się nietuzinkową i niezwykle barwną biografią. Jako nastolatek wyrzucony ze szkoły. Młodociany punk, później niedoszły ksiądz. Studiował teologię i filozofię. Zapalony obieżyświat, zjeździł całą Polskę wzdłuż i wszerz, pracował w Niemczech, Holandii i Anglii. Podróżował po krajach Dalekiego Wschodu: Wietnamie, Mongolii i Chinach. Wyjechał do Reykjaviku, gdzie studiował filologię islandzką. Na emigracji imał się różnych zajęć, pracował między innymi jako skubacz drobiu. Z powodu różnych perypetii życiowych, zamiast planowanych trzech lat pobytu, spędził w Islandii dziesięć lat. Aktualnie miejsce zamieszkania autora to Wiedeń. Jego początki literackie to wierszyki religijne z czasów nauki w seminarium duchownym. Do pisania wrócił dopiero w Reykjaviku. Wydał dwa tomiki wierszy w języku islandzkim. Jako pisarz zadebiutował zbiorem opowiadań Stacja Bielawa Zachodnia. Jego druga książka Dom Róży. Krýsuvík w 2006 roku została nominowana do Nagrody Literackiej NIKE. Rok później Klimko-Dobrzaniecki znalazł się na liście kandydatów do Paszportów Polityki. Bornholm, Bornholm jest jego siódmą z kolei książką.
Warstwa fabularna powieści to opowieść o dwóch mężczyznach. Bohaterowie nie mają ze sobą nic wspólnego, żyją w innych czasach, mają różne zawody oraz zupełnie odmienną sytuację rodzinną. Pierwszy z nich jest Niemcem o imieniu Horst Bartlik. Poznajemy jego historię w przededniu II Wojny Światowej. Jego życie przypomina z pozoru sielankę: żona, dwójka dzieci, dobra praca oraz własny domek. Pomimo tego obiektywnego dobrobytu, Bartlik z powodu bliżej nieokreślonych rozterek wewnętrznych nie potrafi cieszyć się własnym życiem. Drugim bohaterem jest nieznany nam z imienia ani nazwiska mężczyzna żyjący we współczesnych czasach. Zrozpaczony mężczyzna nad łóżkiem swojej ciężko chorej matki, wspomina swoje naznaczone pasmem niepowodzeń życie. Dwie zupełnie różne historie splata ze sobą w jedno wyspa Bornholm oraz kryzys męskości obydwu panów.
Historie dwóch mężczyzn ułożone są naprzemiennie, kiedy kończy się fragment podrozdziału o pierwszym z nich, zaraz następuje kolejny dotyczący drugiego. Każdy fragment sprawia wrażenie niedokończonego, jakby urwanego w połowie. Rwany tekst wzbudza ciekawość czytelników dalszymi losami bohaterów oraz nie dopuszcza do stanów empatii w stosunku do żadnego z nich. Pozwala to na utrzymanie statusu obserwatora, a co za tym idzie na zachowanie możliwości bezstronnego osądu ich zachowań. Przysłowiową wisienkę na torcie stanowią zakończenia podrozdziałów, wiele z nich zakończonych jest ocierającą się o czarny humor tragikomiczną puentą. Z powodu zastosowania dużej dawki humoru trudno przyporządkować Bornholm, Bornhol” do jednego gatunku literackiego. Być może poruszam się teraz w sferze nadinterpretacji, ale moim zdaniem taki eklektyzm gatunkowy stanowi idealną alegorię wielopłaszczyznowego życia ludzkiego.
Do niewątpliwych zalet powieści należy zaliczyć niezwykle barwny, wręcz gawędziarski styl. Pisząc w ten sposób Klimko-Dobrzaniecki mógłby nawet z książki kucharskiej uczynić wciągającą do ostatniej strony historię. Autor posiada niezwykły dar pisania o codziennych sprawach w niecodzienny sposób. Kluczem do sztuki, którą uprawia, jest umiejętne połączenie opisów świata i ludzi z opisami świata w ludziach. Akcja jest tutaj o tyle istotna o ile pobudza człowieka do głębszej refleksji nad rzeczywistością, bowiem tak naprawdę klimat powieści tworzą przede wszystkim opisy ludzi, ich myśli, emocji oraz pragnień. Wszystkie środki podporządkowane są stworzeniu pełnego przemyśleń i refleksji świata wewnętrznego mężczyzn.
Nawet tak zręczne zabiegi nie miałyby najmniejszego sensu gdyby nie zastosowanie odpowiedniego języka. Jak na gawędziarski styl przystało, język jest niezbyt wyszukany. Zasób słów zaczerpnięty jest prosto z mowy potocznej. Próżno szukać tutaj kwiecistych zdań i rozbudowanych opisów otaczającego świata i przyrody. Język jest rzeczowy i lakoniczny, czasami wpadający wręcz w zdawkowy. Taki stan rzeczy nie powinien wystawiać pochlebnej recenzji obojętnie jakiej książce, jednak nic bardziej mylnego. Owa zdawkowość używana przez wprawnego zaklinacza słów, wzorowo nadbudowuje napięcie, dzięki czemu trzeba wykazać się nie lada siłą woli aby odłożyć czytanie książki na następny dzień. Hubert Klimko-Dobrzaniecki, jak sam przyznawał należy do nielicznego grona autorów, których wydawcy zamiast do zmniejszania, zachęcają do zwiększania objętości książek.
Chociaż Bornholm, Bornholm traktuje przede wszystkim o ludziach, należy przyznać, że pomimo skromnej warstwy fabularnej jest ona pieczołowicie zarysowana. Gołym okiem widać, że autor zadał sobie trud i bliżej zapoznał się z faktycznymi wydarzeniami historycznymi. Klimko-Dobrzaniecki pokazał sposoby postrzegania wojny z punktu widzenia ludności cywilnej. Dla Polski, jako kraju który padł ofiarą agresji hitlerowskiej, jest to bez wątpienia niecodzienna perspektywa, bowiem w pewnym kontekście jako ofiary jawią się tutaj indoktrynowani i przymusowo wcielani do armii obywatele niemieccy. Nikt tego głośno nie wypowiadał, ale trzeba uczciwie nadmienić, że nie wszyscy obywatele byli zwolennikami polityki prowadzonej przez III Rzeszę. Dobrze ukazuje to mechanizmy działania państwa totalitarnego na przykładzie lokalnych społeczności. Ludzie w obawie przed represjami lub w najlepszym przypadku ostracyzmem społecznym, starali się nie wyrażać swojej dezaprobaty wobec działań wojennych.
Wielu czytelnikom na pewno przypadnie do gustu uniwersalny wydźwięk powieści. Autor skupia się na problemach codzienności oraz na takich, które mają znaczący wpływ na budowanie tożsamości u mężczyzn. Wizja rzeczywistości zarysowana w powieści to świat męskich potrzeb, lęków i frustracji. Bohaterowie powieści toczą walkę o prawo do godności oraz o możliwość samodzielnego decydowania o własnej tożsamości. Nie jest to łatwa batalia, bowiem muszą zmagać się przy tym z niespełnieniem i własnymi słabościami. Uniwersalność powieści najpełniej objawia się w symbolice tytułu. Bornholm symbolizuje pewien wycinek przeszłości z życia człowieka. Jest to miejsce pułapka, od którego w żaden sposób nie można się uwolnić. Bornholm ma destrukcyjny wpływ na stosunki z innymi ludźmi. Za każdym razem kiedy wracamy pamięcią do tego miejsca, na nowo przywołujemy duchy przeszłości z którymi nie potrafiliśmy i nadal nie potrafimy się rozliczyć.
Do tej pory skupiałem się na samych zaletach, jednak w gwoli sprawiedliwości muszę nadmienić także o słabszych stronach powieści. Jedno z dwóch przeplatających się opowiadań jest znacznie słabsze od drugiego. Historia bezimiennego bohatera jest zbyt ckliwa, często odwołuje się do taniego i mało wyszukanego sentymentalizmu. Burzy to pewien balans, bowiem w drugiej części książki losy bezimiennego bohatera zupełnie przestały mnie interesować, za to historia Horsta Bartlika, z każdą stroną, zaczęła mnie coraz bardziej wciągać. Ewidentnie przeszkadza mi tutaj zbyt rozbudowana i do pewnego stopnia perwersyjna erotyka. Prawdopodobnie jest to podyktowane chęcią zaszokowania czytelnika, jednak w moim przekonaniu nie ma tutaj absolutnie żadnego artystycznego uzasadnienia tak dosadnego zastosowania erotyki. Jednak największym zarzutem wobec powieści Bornholm, Bornholm jest mizoginizm dużego formatu. Klimko-Dobrzaniecki demonizuje kobiety i przedstawia jako sprawczynie większości męskich nieszczęść. Wszystkie postacie kobiece poza jednym wyjątkiem, wykazują tylko cechy negatywne. Autor podkreśla i uwydatnia jak ogromne różnice występują między mężczyznami i kobietami w postrzeganiu miłości. Wykazuje fatalistyczne myślenie o uczuciach i miłości, czyniąc ją odpowiedzialną za upodlanie i dzielenie ludzi. Wspólne życie kobiety i mężczyzny postrzega jako nieustanne przeciąganie liny w walce o dominację.
W moim przekonaniu Klimko-Dobrzaniecki popełnił przysłowiowy strzał w stopę, skupiając się na demonizowaniu kobiet nie zauważył w jak bardzo niekorzystnym świetle przedstawił mężczyzn. Spłycił do granic możliwości istotę bycia mężczyzną. Bycie mężczyzną sprowadził do utrzymania dominacji za wszelką cenę, jednak proponowany przez niego sposób dominacji jest zaledwie reaktywną postawą obronną wobec silniejszych psychicznie i rzeczywiście dominujących kobiet. Nawet wojna będąca zazwyczaj miejscem realizacji męskich ambicji została przedstawiona jak przymusowy pobyt na wczasach. W tak proponowanym układzie sił, miano słabszej płci zarezerwowane jest raczej dla mężczyzn.
Słowem podsumowania: Nie mam żadnych zastrzeżeń do erudycji, stylu i kunsztu pisarskiego Huberta Klimko-Dobrzanieckiego. Najwięcej kłopotów sprawia mi jednak klasyfikacja i interpretacja powieści. Traktując Bornholm, Bornholm jako dramat z zupełnie poważnym podejściem do tematu, ze względu na krzywdzący i zniekształcony obraz świata, nie jestem w stanie wystawić pozytywnej recenzji. Jeśli potraktuje powieść jako tragikomiczną satyrę na rzeczywistość, książka Klimko-Dobrzanieckiego jawi mi się jako perełka gatunku. Jakkolwiek nie potraktować Bornholm, Bornholm, jest książką wywołująca kontrowersję, obok której trudno przejść obojętnym. Trudno w takim przypadku polegać na jednostkowych opiniach osób trzecich, dlatego serdecznie zapraszam do lektury i wyrażania własnego zdania na jej temat.